"Są chwile, by działać i takie,
kiedy należy pogodzić się z tym, co przynosi los..." Paulo Coelho
Najdroższy mój,
dziś mija 10 miesięcy, dokładnie 10 miesięcy, kiedy wszystko runęło. Umarła moja nadzieja, moja siła walki, kiedy umarłam ja sama razem z Tobą. Upłynęło bardzo dużo czasu, a ja dopiero powoli się podnoszę. Trochę odbudowałam swój świat, a raczej zbudowałam go na nowo, bo tego, co było, nie da się odbudować.
Przez tyle miesięcy boksowałam się z życiem, nie chciałam, by biegło do przodu, nie chciałam żyć i nie chciałam budować nowej rzeczywistości. Raniłam siebie, raniłam bliskich, którzy tak bardzo się o mnie troszczyli. Wciąż powtarzałam Czarkowi, że nie mam siły już tak żyć, że jedynie garść tabletek przyniosłaby mi ukojenie. To było bardzo egoistyczne, bo sobie bym ulżyła, ale wiem, jak wiele bólu zadałabym bliskim. Zadawałam wiele bólu, aż w końcu zrozumiałam, że czasu nie cofnę.
Musiałam w końcu się podnieść, zacząć się podnosić, musiałam zacząć żyć. Wiem, że nadejdzie czas, że zacznę żyć całkowitą pełnią życia. Pogodzić się? Nie, chyba jeszcze się nie pogodziłam, z tym, co się stało. Wciąż nie rozumiem, dlaczego los tak okrutnie mnie potraktował, dlaczego zostałam tak bardzo skrzywdzona i okradziona z tego, co kochałam nad życie. Kochałam i kocham Cię, kochałam nasze wspaniałe życie. Kochałam soboty z Tobą, jak jeździliśmy sobie nad morze. Kochałam i nadal kocham każdą chwilę, którą z Tobą przeżyłam. Chciałabym, żebyś zamknął mnie w ramionach. Cały czas mam przed oczami Twój uśmiech. Życie pokazało nam okrutną twarz, najpierw dając nam lata szczęścia, a potem odbierając nam nasze marzenia.
Boli mnie to, jak myślę, że teraz powinniśmy być na etapie przygotowań do ślubu. Ja powinnam mierzyć swoją suknię, chciałam taką prostą koronkową, wiem, że by Ci się podobała. Lubiłeś, kiedy stroiłam się dla Ciebie, jak szliśmy na obiad albo na spacer. Tak bardzo bym chciała pójść z Tobą do naszej pizzerii, pamiętam, jak zamówiłeś tam danie i przynieśli Ci je na patelni. Śmieliśmy się oboje z tego, bardzo lubiliśmy tam wracać, teraz nie umiem tam wrócić. Czasem lubiliśmy pójść do greckiej restauracji. Pamiętasz, jak byliśmy tam pierwszy raz? Obok nas siedział chłopak z dziewczyną i rodzicami. Mama tego chłopaka ciągle o czymś mówiła, nie pamiętam co, ale jakieś mądrości, bo młodzi chyba studiowali medycynę. Ona gadała tak głośno, a mnie to irytowało i ciągle Ci marudziłam. Powiedziałeś, że więcej nie idziemy do żadnej restauracji ani kina. Poszliśmy jeszcze nie raz do restauracji. Do kina też, udało Ci się mnie zaciągnąć na „Gwiezdne Wojny”, kupiłam sobie popcorn, żeby rzucać w ludzi przed nami, ale nikt nie siedział przed nami. Dobrze wiedziałeś, że się wygłupiałam i bym nie rzucała, ale popcorn i tak mi się wysypał i się ze mnie śmiałeś. Jak skończyły się reklamy przed filmem, to pytałam, czy już wychodzimy i chciałam klaskać, a Ty wciąż się ze mnie śmiałeś. Uwielbiałam prowokować Cię do śmiechu. Ty mi też dałeś się namówić do kina na „Listy do M. 2„. Milion chwil, które dawały nam szczęście, a dziś pozwalają mi się cofnąć się, choć na sekundę do przeszłości. Przeszłości, która z jednej strony powoduje ból i smutek, ze się skończyła, ale z drugiej strony powoduje uśmiech na mojej twarzy.
Dziękuję Ci Robert za każdą z tych chwil, cieszę się, że było nam dane je przeżyć.
Kocham Cię Robson. Nie odchodź ode mnie nigdy, proszę.
Twój na zawsze
kwiatuszek.